Nie jest to pierwszy i na pewno nie ostatni film o przygodach sławnego londyńskiego detektywa. Twórcy postanowili zagrać nieco na nosie popularnemu wyobrażeniu tej postaci i nieco po eksperymentować. Podobno spadkobierczyni praw autorskich Arthura Conan Doyle, nie była zbyt zachwycona owocem ich pracy.
W sumie nie ma o co kruszyć kopii. Teksty źródłowe wszak wcale nie przedstawiają tytułowego bohatera jako spokojnego i statecznego człowieka. A słynna czapka, której w filmie nie zobaczymy, była dodana przez jednego z pierwszych ilustratorów tych opowiadań. Ale dość o tym, przejdźmy do filmu…
.., Który jak przystało na film akcji od razu od takowej się rozpoczyna. Dr Watson i Holmes walnie przyczyniają się do pojmania niejakiego lorda Blackmoor’a, który mordował młode dziewczęta w czasie odprawiania magicznych rytuałów. Podczas gdy pojmany oczekuje sądu i kary, życie toczy się dalej, Holmes zmaga się z nudą (żadnych interesujących go spraw) oraz faktem, iż jego wierny towarzysz (dr Watson) zaręczył się i z związku z tym wyprowadza się. Ale wszystko jeszcze się pokręci: pojawia się stara znajoma – femme fatale Sherlocka, a powieszony mag zmartwychwstaje i wcale na tym nie poprzestaje.
Jest efektownie, ciekawie, wszystko dzieje się dość szybko, miejscami humor. Ładnie postarano się o widoczki rozbudowującego się Londynu. Jedyne do czego mogę się przyczepić to to “planowanie walk”, które bohater kilka razy dokonuje, jakoś mi się to nie podobało. Ale zasadniczo widz bawi się dobrze. Choć całość ma zamkniętą fabułę, pozostawiono małą furtkę na kontynuację, jakie zapewne wkrótce się pojawią – film się sprzedał bądź, co bądź.
Na koniec mała perełka, jaka osobiście najbardziej mi się podobała: prztyczek w nos jaki dostaje wiara w czary od realnego życia. Niestety często w produkcjach zachodnich jest, nie wiedzieć czemu na odwrót, czyżby uzewnętrznienie jakiegoś skrywanego pragnienia? A obejrzeć “Sherlocka Holmesa” polecam.