Mass Effect: Paragon Lost (2012)

Prosty, zrealizowany po taniości film animowany na motywach popularnej gry. Najlepiej oglądać po zapoznaniu z drugą częścią trylogii, choć teoretycznie mogli by ją oglądać nawet nie fani. Główna fabuła z grubsza przypomina nawet fabułę „Mass Effect 2”. Czy w ogóle warto?

Jak rozpoznajemy dobry film? Za pomocą świetnego scenariusza? Niezwykłych ujęć? A może efektów specjalnych? Dialogów? Akcji? To pewnie wszystko prawdą, ale jest też jeszcze jeden wyznacznik: wstrząs jaki pozostawia po sobie dzieło. W tą ostatnią kategorię stara się trafić omawiany tytuł.

Całość jest tak sztampowa, że kiedy główny staje przed kolejną decyzją (sens podejmowania decyzji i ich konsekwencji jest tu zdaje się motywem przewodnim) jesteśmy niemal pewni jego wyboru. I wtedy następuje to. Zaskoczenie, jakie nie opuściło mnie nawet po sensie. Konfuzja, chęć krzyczenia co robisz człowieku!. Niemal jakby scenarzysta zakpił sobie z widza; celowo oszczędzając na jakości scenariusza do tej pory, właśnie dla takiego efektu. To jedyny, choć mocno subiektywny, warty uwagi plus tego obrazu.

Inną zaletą jest oczywiście sama marka „Mass Effect”. Jest tu wszystko, czego fan może się po tym spodziewać: urocza Asari, broń, biotyka, omniklucze, Kroganie itd… Jest też Porucznik James Vega, który występuje w trzeciej części gry.

Minusy: słaba animacja, w sumie dość słaba opowieść, kilka błędów jakie będą fanów drażnić (nie oszukujmy się, kto będzie to w końcu oglądał). Ale zobaczyć można, co tam, w ramach przygotowania przed trzecią odsłoną cyklu (jak kto jeszcze nie grał).

Linki

5 myśli na temat “Mass Effect: Paragon Lost (2012)

  1. Ta jest taka „tania”, niby anime (ale bez wyłupiastych oczu czy tych charakterystycznych ujęć ze statycznymi planszami, jakkolwiek to się fachowo nazywa).

    Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.