The Core (2003)

Amerykańsko-brytyjski film Sci-Fi, o tematyce katastroficznej – u nas pod nazwą „Jądro Ziemi„. „Tytułowy bohater” powoli zatrzymuje się. Co za tym idzie, pole elektromagnetyczne, które ochrania naszą planetę zaczyna zanikać. Na początku powoduje to miejscami dziwne zachowania się ptaków, oraz delfinów, które wykorzystują pole magnetyczne do nawigacji. Incydenty zaczynają się pojawiać również w pobliżu dużych miast. Pierwszymi ofiarami są ludzie z rozrusznikami serca. A to dopiero początek. Ogólnie rzecz biorąc całe życie na powierzchni ma przewalone – co nie zginie w wyniku wyłączenia całej instalacji elektrycznej czy gwałtownych burz, do roku zostanie ugotowane.

Jest jeszcze szansa – odpalanie ładunków nuklearnych w pobliżu jądra Ziemi. Trzeba by tam jednak się najpierw dostać. I to jest jak okazuje możliwe. Dobrana zostaje grupa ekspertów i ruszają z pięcioma głowicami na pokładzie Wergiliusza głęboko w dół.

O! ja to znam…

Brzmi prawie jak „Armageddon„, tyle że zwrot przeciwny – w dół, zamiast w górę. Faktycznie podobieństw jest trochę. Nie ma tu jednak aktorów z czołówki, Liv Tayler nie czeka z zapartym tchem na wieści o chłopaku, oraz nie ma piosenek zespołu Aerosmith. W sumie plus;) No, dobra żartowałem. Trzeba jednak przyznać, że niema też tyle patosu, czy machania amerykańską flagą. Przedsięwzięcie skonstruowania statku zostało przedstawione jako wspólny (tajny) projekt wielu państw, ale załoga to i tak Amerykanie.

Fikcja nad nauką

Na FilmWeb ten film ma dość niską ocenę. Przeczytać tam można wiele słów krytyki na temat lekceważenia nauki w nim. Ludzie, czego się spodziewacie po amerykańskiej produkcji, z gatunku akcji? Owszem, jest to Sci-Fi, ale bez przesady, to tylko film, musi być widowiskowy. Twórcy musieli jakoś umożliwić podróż w głąb Ziemi, stąd i niezwykły minerał, który akurat został opracowany, jednak jego wynalazcy brakowało funduszy do rozpowszechnienia go. Oraz szereg innych nagięć, które sprawdzają się do jednego: niech w końcu ruszy jakaś akcja!

Scenariusz (trochę spojlerów)

Przewidywalny. Zwłaszcza, jak się oglądało wspomniany „Armageddon, lub filmy podobne. Wiadomo, jest załoga, jest statek, jest niebezpieczna misja. Załoga liczy sześć osób, będą więc ze cztery szlachetne zgony, za słuszną sprawę uratowania ludzkości (właściwie to trójki osób – wyjaśnienie na filmie). Pani pilot i pan geolog czują do siebie mięte – oboje młodzi, więc pewnie przeżyją, by się romantycznie całować na tle zachodzącego słońca (nic z tego;P). Być może jeden z bohaterów sam wysadzi się uruchamiając zaciętą głowicą – w każdym razie podczas seansu raczej ogólnie fabuła nas nie zaskoczy, co innego epizody.

Podsumowując

Oryginalny dość pomysł, rzadko korzysta się z pomysłu umiejscowienia akcji w płynnych warstwach Ziemi. Jak wspomniałem wyżej nie ma w filmie aż tyle patosu, co w niektórych produkcjach. Autorzy zadbali o widza, aby się nie nudził i mieli na to kilka fajnych pomysłów. Problem tylko, żeby owy widz nie spodziewał się jakiegoś naukowego dokumentu. Trzeba podejść do filmu z zupełnie czystą głową, odwiesić na chwilę wiadomości z geologii, czy fizyki, oraz informatyki (za sprawą Szczura – hakera, mającego zapewnić tajność przedsięwzięcia). Także trzeba sporo wybaczyć scenariuszowi.

Nie jest jakieś wybitne dzieło, ale spokojnie obejrzeć można. Spokojnie postawiłbym go nad „Pojutrze”, „W stronę Słońca”, na równi (no, może ciut niżej) z tym mega widowiskiem „Armageddon” (efekty może i słabsze, pomysł wydaje się wtórny, ale niema też tyle tego – wiadomo czego).